niedziela, 14 czerwca 2015

Rozdział 6. Wyznanie i cierpienie.

Schodziłam właśnie z Lindsay na śniadanie. Jej plotki stały się bardziej powściągliwe, a ona mniej gadatliwa. Mimo to, zapowiadał się kolejny dzień pełen wrażeń. Miałam nadzieję, że James szybko wciągnie w to wszystko Albusa, bo miałam dla niego robotę.

            Nagle poczułam, że czyjaś silna ręka łapie mnie w talii. Przestraszyłam się, bo nikt mnie tak nigdy nie dotykał. Chyba, że na jakichś imprezach, ale wtedy nie zwracałam na to uwagi.

            - Cześć, Słonko – zamruczał mi Zack do ucha.

Nie mogłam się poruszyć. To był zupełnie inny Zack. Zawsze wydawało mi się, że Zack w relacjach damsko – męskich stawia na swą naturalną słodycz. Myliłam się. Pachniał drogimi perfumami i wyglądał niesamowicie, a przechodzące obok dziewczyny patrzyły na niego z tęsknotą.

            Zack odciągnął mnie od Lindsay i szepnął:

            - Pięknie wyglądasz, Chloe.

W moim brzuchu obudziły się tysiące motyli. Jeszcze żaden mężczyzna do mnie tak nie powiedział. Czułam się wyjątkowo, natomiast Zack na pewno tego nie podzielał. Miał przecież tyle dziewczyn… 

            Wróciłam na ziemię:

            - Zack, czy ty się tylko nie za bardzo wczuwasz?
            - Staram się być wiarygodny – zaśmiał mi się cicho do ucha – Czy pozwoliłaby pani odprowadzić się na śniadanie?

Westchnęłam i bez słowa pociągnęłam go za rękę w stronę Wielkiej Sali.

            Dzień nie był ciekawy. Miły też nie za specjalnie. Byłam zmęczona sztucznymi uśmiechami, którymi obdarzałam Lindsay, przymusową wymianą miłych słów i udawaną troską. Ze zniecierpliwieniem wyczekiwałam wieczora. Czułam, że coś na mnie szykują…

            Idąc na Historię Magii zobaczyłam, że Albus patrzy na mnie porozumiewawczo. Już wie. Zbyłam Lindsay, a sama wymknęłam się na rozmowę z bratem Jamesa. Stał opierając się o ścianę. Nie tak niedbale jak James, ale uśmiech, który igrał w kąciku jego ust sprawiał, że widziało się w nim jego starszego brata.

            - Co mam robić? – zapytał bez zbędnych wstępów.
            - Więc tak… Wczoraj wieczorem Lindsay schowała przede mną jakąś książkę. Ma ją cały czas przy sobie, a ja bym chciała, żebyś się dowiedział co to za książka i czemu ją ukrywa.

Zrobił zdziwione oczy.

            - To wszystko?
            - A co ty byś chciał? Atak terrorystyczny? Chcę się tylko dowiedzieć, czemu nagle mnie nienawidzi, a skoro można mieć przy tym taką zabawę, to czemu ciebie w to wszystko nie wciągnąć?
            - Miałem nadzieję na coś ciekawszego…
            - Gwarantuję, że jeszcze ci się znudzi – odpowiedziałam i odeszłam.

            Siedziałam na oknie w swoim dormitorium i odrabiałam pracę domową z Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami. Czułam się znudzona do granic możliwości. Nagle w moje okno zastukała sowa Zacka – Florence. Otworzyłam jej okno i wpuściłam maleńką, brązową sówkę do pokoju. Usiadła na moim udzie. W dziobie trzymała zwinięty liścik. Wyjęłam go i przeczytałam krótką wiadomość: „Czekamy przy wejściu do Wieży Ravenclawu. Szybko.” Pospiesznie wciągnęłam buty i wypadłam na korytarz, zbiegłam po schodach do okrągłego Pokoju Wspólnego, a po chwili zniknęłam za obrazem.

            - Co się dzieje? – wydyszałam, zmęczona szaleńczym biegiem.
            - Jeszcze nic, ale zaraz się zadzieje – powiedział James – Najpierw daj sobie wytłumaczyć…
            - Oddziały Lindsay nie wzięły Dominique pod swoje skrzydła – mówił Zack -  Postąpiliśmy zbyt pochopnie i wyczuli podstęp. Okazuje się, że nie są takimi idiotami jak nam się wydawało. Dobra wiadomość jest taka – Albusowi udało się „pożyczyć” na chwilę książkę. Ku naszemu zdziwieniu, nie jest to książka o czarnej magii, tylko o zielarstwie.
            - A dokładniej o zielarstwie sprzed wieków – wpadł mu w słowo James.
            - Tak… W Hogwarcie się o tym nie nauczysz, ale jeśli wybierzesz sobie karierę wróżbitki, to kto wie…
            - Chodzi o to – ciągnął James – że oni będą cię chcieli atakować nie byle jaką magią. Właściwie, to nawet nie magią. Namącą ci w głowie jakimiś ziółkami!
            - Stop, stop, stop… Powoli… - uciszyłam ich – To się nie klei. Sami wczoraj słyszeliście ich rozmowę. Mówili, że będą używać czarnej magii i to DZISIAJ…

James i Zack wymienili spojrzenia, a Zack skrzywił się i odpowiedział:

            - Używali…

Odsłonił prawe ramię ukazujące trzy głębokie i szerokie na dwa centymetry bruzdy. Zamarłam. Ramię Zacka wyglądało jakby drasnęło je zwierzę o olbrzymich pazurach, bo skóra była oderwana. Mimo to, Zack nie krwawił. Zasługa tego, że obaj są świetnymi czarodziejami. James może troszeczkę lepszym…

            - Co to ma być, do cholery? – warknęłam.
            - Czarna magia, ale nie martw się - zniknie po kilku dniach…
            - Kto ci to zrobił?! – krzyknęłam.
            - Cicho! – syknęli obaj.
            - Nie mam pojęcia. Na pewno któreś z nich, ale nie wiem kto – odrzekł Zack – W każdym razie niedługo się zagoi, więc możemy kontynuować naszą operację.
            - Dobra… chodźmy do Pokoju Życzeń wymyślić dalszą część planu – powiedziałam podenerwowana całą sytuacją.
            - Zrobiliśmy już to za ciebie, Skarbie – powiedział Zack i uśmiechnął się szeroko – Jamesowi udało się podpuścić Malfoy’a, że idziesz ze mną dzisiaj wieczorem na spacer po błoniach. Musimy tam pójść i zobaczyć, co będą robić. James, Dominique i Albus będą obserwować sytuację z ukrycia. Użyją Zaklęcia Kameleona, więc nikt ich nie zauważy.
            - A jeśli Lindsay i spółka nas zaatakują, to oni wyskoczą i nas obronią, tak?
            - Nie – odpowiedział James – Oni nie będą was atakować. Zapewne będą chcieli użyć jakiejś zielarskiej sztuczki z tej pieprzonej książki. My będziemy patrzyć na czym to polega.
            - Ale jeśli jednak zaatakują?
            - To będziemy się wtedy o to martwić – odpowiedział Zack – Czy jaśnie pani da się zaprosić na spacer po błoniach?
            - Pewnie. Jak zaatakuje mnie jakieś zielsko, to zginę w twoich ramionach. Chodź już…

            James wyszedł z zamku przed nami, by zająć swoje miejsce. Po upływie piętnastu minut Zack wziął mnie za rękę i oznajmił, że musimy iść. Czułam się dziwnie. Jakby naga. Jeśli James i Zack mieli rację, to obserwuje nas siedem osób.

            - Staraj się zachowywać swobodnie – szepnął Zack – I… nie rozglądaj się za bardzo.
            - Tak jest, szefie.
            - To ty tutaj szefujesz – zaśmiał się.
            - Tak, ale wykonuje twoje polecenia i słucham twoich wskazówek – zauważyłam.
            - Tylko chwilowo – powiedział.

Szliśmy w milczeniu. Po kilkudziesięciu metrach skręciliśmy i zaczęliśmy się kierować w stronę jeziora. Ciszę przerwał Zack:

            - Całowałaś się kiedyś? – zapytał niespodziewanie.
            - Zack, ile ja mam lat? Pytasz się jakbyśmy byli dwunastolatkami – skrytykowałam go.
            - Przepraszam. Po prostu… tyle lat się przyjaźnimy, a jakoś nigdy nie było okazji o tym porozmawiać.

W jednej chwili jego pewność siebie zniknęła, ustępując miejsca wrodzonej nieśmiałości. Na jego policzki wpełzł rumieniec, a on zaczął się wpatrywać w swoje nogi.

            - Jeśli cię to naprawdę interesuje… Tak, całowałam się. Trzy albo cztery razy.
            - Mhm… a z kim po raz pierwszy?
            - Nie pamiętam.

Zack zatrzymał się i wypuścił moją dłoń.

            - Jak to „nie pamiętasz”? – zmarszczył brwi.
            - Normalnie. Byłam pijana. Nie pamiętam z kim.
            - Ale tylko się całowałaś czy…
            - Zack! – syknęłam ze złością.
            - Przepraszam. Po prostu chciałbym wiedzieć o tobie wszystko pod tym kątem – znalazł wymówkę - To… pamiętasz w ogóle kogokolwiek z kim się całowałaś?
            - Szczerze? – zaśmiałam się – Nie. Można nawet powiedzieć, że te wszystkie pocałunki się nie liczą. Nie pamiętam nic poza samym faktem. 

Dotarliśmy na miejsce. Zack wskazał kłodę nad jeziorem. Oparliśmy się o nią plecami. Zack wziął do ręki kosmyk moich włosów (dzisiaj były ciemnobrązowe, prawie do kolan) i zaczął się nim bawić.

            - Teraz ty się pochwal, Parker.
            - Nie mam czym.
            - A ja miałam?
            - Tak, bo ty jesteś dziewczyną, a u was nie ma takiej presji w tych sprawach jak u mężczyzn – stwierdził.
            - Nie rozumiem.

Zack westchnął.

            - Chodzi o to, że faceci ścigają się o to, kto zaliczy więcej. Miałeś więcej lasek – jesteś bardziej popularny. Rozumiesz?
            - Tak. I uważam, że to głupie.
            - Nie dla nas. Na przykład ja i James. – przeniósł na mnie wzrok – Powiedz, tylko szczerze, który z nas jest bardziej popularny.
            - Zack, nie wiem czy obgadywanie Jamesa, który gdzieś tu jest, to dobry pomysł…
            - Trzymają się od nas w odległości jakichś stu pięćdziesięciu metrów. Zaufaj – nie słyszą nas.
            - Jejku, kiedy wy to wszystko…
            - Nie zmieniaj tematu. – przerwał mi - Miejmy te wyznania już za sobą.
            - Niech ci będzie. Dobra, chciałeś szczerze. Wydaje mi się, że James jest popularniejszy, ale przecież on ma sławnych rodziców.
            - Ma tych samych rodziców, co Albus. I jakoś za Albusem nie biega stado niewyżytych seksualnie… w obecności dziewczyny sobie daruje te epitety. – skrzywił się.

Zignorowałam wzmiankę o epitetach i kontynuowałam:

            - Fakt, Albus nie jest tak popularny jak James. – przyznałam.
            - Właśnie, a nasza hipoteza brzmi: James jest popularny, bo obciągała mu prawie połowa dziewczyn od piętnastu lat w górę. Hipoteza potwierdzona.
            - Potwierdzona czym? – zapytałam go.
            - Kobieto, jesteś Krukonką. Nie każ mi wszystkiego mówić wprost – jęknął – Pomyśl, mówimy tu o tym, że James jest popularniejszy ODE MNIE.
            - Aha, już rozumiem. Twoją hipotezę potwierdza fakt, że ty miałeś mniej dziewczyn niż James?
            - Nie. Ja nie miałem żadnej – wyznał.
            - A Jade? A Daniela?! A Elizabeth?!! Dalej mam wymieniać?!!!
            - Znowu nie rozumiesz. One to… z nimi nic nie było – przyznał i znowu spąsowiał.
            - Serio? Masz kompleksy, bo żadna nie wskoczyła ci do łóżka?!
            - To chyba o czymś świadczy – zauważył.
            - O czym?!
            - O tym, że jestem nieatrakcyjny.
            - Jesteś pojebany – powiedziałam.
            - Dzięki za szczerość.
            - Zack, jak można się przejmować takimi rzeczami? – zapytałam, nie mogąc tego pojąć.

Zauważyłam, że Zack wciąż bawi się moimi włosami.

            - Trochę cię okłamałem – przyznał z krzywym uśmiechem.
            - Więc słucham…
            - Bo to nie jest tak, że ja mam z tego powodu kompleksy, ale wkurza mnie, że czasem z tego powodu ktoś mi dowali. Nie jest też tak, że te dziewczyny nie chciały ze mną tego robić. Ja nie chciałem. Możesz uznać to za śmieszne i staroświeckie, ale czekam na tę jedyną.
            - Nie uważam tego za śmieszne, ani za staroświeckie. To znaczy, że jesteś moralnie dojrzały i na swój sposób jest to nawet pociągające – powiedziałam odgarniając mu włosy.

Przysunęłam się bliżej. Zack się zaśmiał.

            - Rozgryzłem zagadkę wszystkich facetów – „na co lecą Krukonki”.
            - Kurczę, szkoda, że ja nie wiem jeszcze na co lecą Gryfoni.
            - Jesteś pewna, że chcesz wiedzieć? – zapytał przyciągając mnie do siebie.
            - Na sto procent…

Usiadłam na nogach Zacka. Krzyknęłam. Za kłodą stał Malfoy. W ręku trzymał zamszowy woreczek. Zack i ja poderwaliśmy się z miejsca. Mimo wszystko, Malfoy był szybszy. Rzucił w nas brązowym pyłem, którego garść wyciągnął z owej sakiewki. Na próżno nam była teraz pomoc Jamesa, czy kogokolwiek innego. Rozpoznałam ten pył. To był sproszkowany piołun. Przez ostatnią sekundę świadomości marzyłam, by runąć tam jak długa, zostać sparaliżowaną, spetryfikowaną, zamrożoną, cokolwiek! Wszystko tylko nie natychmiastowa hipnoza.

            W oddali widzę biegnących ludzi. Od strony jakiegoś zamku biegnie dwóch mężczyzn i jedna kobieta. Z kolei od strony lasu biegną trzy kobiety. Trzymam za rękę jakiegoś chłopaka. Coś mi każe go zranić. W moim mózgu. Głos z mojego mózgu, z mojej podświadomości każe go skrzywdzić. Po chwili głos znika, a jego miejsce zastępuje drugi. Chce go chronić. Znowu pojawia się głos pierwszy uderza we mnie ze zdwojoną siłą. Jesteś silna, zniszcz go. Ulegam pokusie. Podnoszę różdżkę, ale słyszę huk. A potem ból. Przez moment tracę równowagę, ale nie upadam. Nadal stoję na własnych nogach. Odwracam się w stronę, z której trafiło mnie zaklęcie. Szukam sprawcy. Widzę chłopaka. Brunet, niezbyt wysoki. Czuję, że powinnam go znać. Wiele mnie z nim łączy. Dlaczego go nie rozpoznaję? W złości podnoszę różdżkę i wymierzam w dziwną dziewczynę o blond włosach z przebłyskami rudego. Trafiam. Dziewczyna pada na ziemię. Podbiega do niej chłopiec podobny do tego, który mnie zaatakował. Odwracam się i widzę jak chłopak, którego chciałam zaatakować wymierza we mnie swą różdżkę. Zack – przypominam sobie. Patrzę za niego. Lindsay – rozpoznaję przyjaciółkę. Celuje we mnie. A potem wywrzaskuje zaklęcie. Później krzyczę ja. A w uszach wciąż słyszę echo „Crucio”.

            Obudziłam się w nieswoim pokoju. Obok mnie siedział James. Szybko się podniosłam.

            - Gdzie ja jestem? Czemu mnie łeb tak napieprza? – zapytałam.
            - Jesteś w pokoju moim i Zacka. Głowa cię boli, bo ta suka potraktowała cię całkiem porządnym Cruciatusem. – odrzekł James.
            - A gdzie Zack?
            - Siedzi w łazience. Obwinia się za to wszystko.

James wyglądał na zmartwionego. Naprawdę zmartwionego. Prawdziwy przyjaciel.

            - Idę do niego – rzuciłam i popędziłam przez pokój do łazienki. Gwałtownie się zatrzymałam i zapukałam do drzwi.
            - Zack?
            - Nie wchodź.
            - Jesteś nago?
            - Nie.

Szarpnęłam drzwi. Wpadające z pokoju światło oświetliło skulonego przy prysznicu Zacka. Podniósł wzrok.
            - Prosiłem, żebyś nie wchodziła.
            - Mam to gdzieś.

Zamknęłam drzwi i wyczarowałam maleńką kulkę światła, by chociaż odrobinę oświetlała pomieszczenie.

            - Przepraszam – jęknął Zack.
            - Za co?
            - Za to, że byłem do dupy.
            - Nie by…
            - Nie pieprz mi, że nie byłem! – krzyknął – Rozczulałem się nad swoją cnotą i myślałem wyłącznie o tym, jak bardzo chciałbym, żebyś mnie zrozumiała! Jestem pustym, niedowartościowanym egoistą! Myślałem tylko o sobie, a to, po co tam siedzieliśmy odeszło w niepamięć! – zatrzymał się na chwilę, spojrzał mi w oczy i powiedział: - Wstyd mi za to.

8 komentarzy:

  1. Akcja się rozwija. To z hipnozą było trochę poplątane, kto kogo atakuję, ale i tak świetne. Kolejny genialny rozdział, umiesz napisać tak, że ani dialogów nie jest za dużo ani opisów. Nie przejmuj się, że moje komentarze są takie krótkie, to wcale nie umniejsza twojego talentu. Ja po prostu nie umiem zebrać myśli, aby coś ocenić. Przeczytałam setki blogów i nie wszyscy umieją pisać tak jak ty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Krótkie komentarze? Jeśli Twoje komentarze są krótkie, to ja jestem zawsze na czas z pisaniem rozdziałów :3 ... Po raz kolejny dziękuję, że cenisz moją "pracę" i bardzo podziwiam Cię za cierpliwość xd

      Usuń
  2. Wreszcie nowy rozdział :) Świetny, czekam na dalszy ciąg :) / Ania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję i mam nadzieję, że pojawi się niebawem :D

      Usuń
  3. ale świetny rozdział ..... czekam na dalszy ciąg

    OdpowiedzUsuń
  4. Uwielbiam Twoje opowiadania <3 mam nadzieję, że o huncwotach też niedługo coś napiszesz, a co do tego rozdziału, to z wielkim zniecierpliwieniem czekam na nowy rozdział (i mam nadzieję, że Chole będzie z Zackiem ;3)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznam szczerze, że ff o Huncwotach pisze mi się trudniej. Moim zdaniem za dużo w nim melancholii bez Ariany, ale za kilka rozdziałów to się zmieni :3

      Ten rozdział podoba się nawet mnie samej, a to wszystko za sprawą m.in. Twoich komentarzy, które są mega motywujące. ^^ ! Dzięki :*

      Usuń