Po kilku minutach łażenia po pociągu w tę i z
powrotem zobaczyłam jak James Potter krzyczy i wygania z przedziału swojego
młodszego brata Albusa. Zrezygnowany Albus wyszedł z przedziału kręcąc głową.
- Cześć, Albus! – przywitałam się z
nim.
Lubiłam
z nim rozmawiać, bo był naprawdę w porządku. Jak każdy z ich rodziny.
Weasley’owie i Potterowie to najcudowniejsi ludzie o jakich słyszałam.
- Cześć, Chloe. Ty też przedziału
szukasz? – zapytał i uśmiechnął się serdecznie.
- Tak. Zastanawiam się, czy nie
usiąść by w tym, co James, ale jeśli ma mnie skopać…
- Spokojnie, on tylko mnie tak nie
lubi. Ale uważaj, bo przyznał mi się niedawno, że jego fetysz to szczypanie
dziewczyn. – zaśmiał się.
- Nie powinieneś mi tego mówić.
Jesteś złośliwy jak na Gryfona. – zażartowałam.
- Taki wiek. – powiedział – Czwarta
klasa jest podobno najlepsza. Nie trzeba się dużo uczyć i w ogóle… - uśmiechnął
się.
- Jak ja byłam w czwartej klasie, to
wysadziłam kanciapę Filcha. – powiedziałam.
-Ja postaram się być opanowany.
Rodzicom wystarczy, że maja co dobrego z Jamesem. Co chwilę mu wyjce wysyłają.
– powiedział Albus i pokręcił głową.
- Dobra, dobra, porozmaiwamy jak przyjdzie co do czego. – powiedziałam i szturchnęłam go w ramię – Do zobaczenia, Al.
Dosłownie
wykopałam drzwi od przedziału, żeby je otworzyć. Wszystko po to, aby narobić
hałasu i zwrócić na siebie uwagę.
- Cześć, Chloe. – przywitał mnie
serdecznym uśmiechem – Coś zbrzydłaś przez wakacje.
- A ty zmalałeś, Potter. – zaśmiałam
się. Nie miałam nic złego na myśli. James był moim przyjacielem. Chyba
najlepszym jakiego miałam w Gryffindorze.
Padliśmy
sobie w objęcia, jakbyśmy się co najmniej kilka dobrych lat nie widzieli, a
były to tylko dwa miesiące.
- Jak ci minął ten czas beze mnie,
ty moja Krukonko - Biedronko? - zamruczał niby flirciarsko. Oczywiście flirtu
było w tym tyle, co i nic, bo ani ja, ani James nie byliśmy sobą w jakikolwiek
bliższy sposób zainteresowani. Traktowaliśmy się jak rodzeństwo, bardzo zżyte
rodzeństwo, ponieważ James był typem… babiarza? Nie wiem jak to nazwać, w
każdym razie przyjaźnił się głównie z dziewczynami. Większości jego
„przyjaciółek” się podobał, o czym nie zdawał sobie sprawy. Nie mówiłam mu o
tym, bo nie wyobrażałam sobie go z jakąś lafiryndą pod rękę.
- James, błagam… Wymyśliłeś tą
ksywkę w pierwszej klasie Hogwartu.
- I nadal masz motylki w brzuchu jak
tak mówię.
- Tak, ale to tylko dlatego, że
jesteś bardzo podniecającym ewenementem, który ani trochę się nie rozwinął
intelektualnie od czasów, kiedy miał jedenaście lat.
James
odsunął się ode mnie i z przekrzywioną głową patrzył się na mnie z
politowaniem.
- Wiem, dlaczego jesteś Krukonką.
- Dlaczego?
- Używasz słów, których nikt
normalny nie zna. – powiedział.
Siedzieliśmy
w przedziale rozmawiając o przeżyciach, których oświadczyliśmy w wakacje.
Oprócz robienia sobie żartów z mugoli, za pomocą tych wszystkich cudownych
przedmiotów, które kupiłam w Magicznych Dowcipach Wesley'ów, nie robiłam nic.
Mój poziom intelektualnego i moralnego rozwoju zatrzymał się razem z Jamesa…
Do przedziału weszła Lindsay. Trzymała się za ręce ze Scorpiusem Malfoy’em. Tego się nie spodziewałam. Lindsay brzydziła
się zarozumialcami jak mało kto, a Scorpius ewidentnie wiódł w tym prym. Poza
tym był od nas młodszy. Dużo młodszy. Całe cztery lata, a do tego Lindsay zawsze
powtarzała, że szuka „ideału”, a nie jakiegoś Ślizgońskiego gnojka! Są gusty i
guściki, ale Malfoy?! Rzeczywiście, Ślizgonki okrążały go niczym sępy, chcące wyżreć mu oczy!
Ślizgonki! Nie Lindsay!
W kąciku ust Jamesa pojawił się
ironiczny uśmieszek. Odwrócił głowę i zaczął patrzyć w dal przez okno, aby nie
musieć silić się na powagę. Lindsay i Scorpius wyglądali ze sobą co najmniej
śmiesznie! Lindsay sięgała Malfoy’owi do ramienia. Trzeba przyznać, że jak na
czwartą klasę, to Malfoy był bardzo wysoki. Oboje byli chudzi i bladzi, a do
tego mieli ten sam, prawie biały kolor włosów. Na to uderzające podobieństwo
niejeden zareagowałby głośnym śmiechem. Ja, nie chcąc urazić uczuć mojej przyjaciółki
musiałam zachować powagę.
- To pa, Kochanie. Widzimy się
później. – pocałowała Malfoy’a w policzek.
Gdybym
była na jej miejscu, to wolałabym cmoknąć się z barierką na King’s Cross. No
ale cóż, jej wybór.
- To od kiedy kręcisz z Malfoy’em,
Maleńka? – zapytałam z uśmiechem. Może troszeczkę drwiącym.
- Od tych wakacji. Mieszkamy bardzo
blisko siebie, a w pobliżu nie ma innych uczniów z Hogwartu, więc postanowiłam
się z nim zaprzyjaźnić. – powiedziała i zrobiła rozmarzoną minę.
- Ładna mi przyjaźń… - powiedziałam.
– Lindsay, ty przecież nigdy go nie lubiłaś, a poza tym on jest teraz w
czwartej klasie!
- Wiek to tylko liczba, a on jest
zupełnie inny, niż wszyscy Ślizgoni.
- Dobra, nie moja sprawa. –
powiedziałam i zaśmiałam się. James nadal patrzył na krajobrazy za oknem.
- Jest tam chociaż coś ciekawego? –
zapytałam.
- Nie, ale czekam. Może coś mnie
zaskoczy. – powiedział i zaśmiał się. - Plączą się jacyś nauczyciele po pociągu?
- Nie, bynajmniej ja żadnego nie
widziałam. – odpowiedziała mu Lindsay.
James
uśmiechnął się i wyjął z kieszeni papierosy. Wyciągnął jednego i zapalił.
Zaciągał się dymem i wypuszczał go powoli lekko rozchylając usta.
- Wyglądasz bardzo atrakcyjnie,
kiedy palisz. – zaśmiałam się.
- Wiem, dlatego to robię. –
powiedział i zmierzwił sobie włosy. Taki już miał wrodzony nawyk, mówił, że to
po dziadku. – Wy też wyglądacie wtedy bardzo ładnie, więc co? Czym chata
bogata. – powiedział i wystawił do nas otwartą paczkę, abyśmy i my sobie
zapaliły.
- Wiesz, że ja nigdy darmowego
poczęstunku nie odmówię… - powiedziałam i wyciągnęłam szluga patrząc w
łobuzerskie oczy Jamesa, w których co chwilę pojawiały się szaleńcze błyski.
Po
chwili cały przedział wypełnił się dymem papierosowym, który układał się w
kłęby. Po wypaleniu papierosów czuliśmy się odprężeni i wypoczęci. Nic nie
mogło nas wyprowadzić teraz z równowagi. Papierosy działały na nas jak Felix
Felicis. Uspokajały, napełniały szczęściem. Oczywiście stan naszej
nieprzemierzonej euforii musiała przerwać Dominique Weasley. Na szczęście tylko
rok młodsza i na szczęście równie grzeczna, co my.
- Co palicie? – zapytała z
promiennym uśmiechem na ustach. Z tego też była znana. Z promiennego uśmiechu i
nieprzeciętnej urody, tak samo jak jej siostra Victorie, która już w tamtym
roku skończyła swoją edukację w Hogwarcie.
- Teraz już nic. Spóźniłaś się. –
powiedziałam.
Dominique
była wyjątkową dziewczyną, ponieważ była i blondynką i rudzielcem. Muszę
przyznać, że wyglądało to niesamowicie, a ona się chyba do tego przyzwyczaiła.
Różniła się od swojej całej rodziny, ponieważ należała do Hufflepuffu.
Właściwie, to w całej rodzinie, oprócz niej w Hufflepuffie był jeszcze tylko
Teddy, znaczy Ted Remus Tonks, a Teddy dla przyjaciół. Spośród wszystkich
wyróżniało go też to, że był metamorfomagiem, tak samo, jak ja. Niestety, on
też już skończył Hogwart.
- Może na drugi raz będę miała
więcej szczęścia, do zobaczenia! – krzyknęła i wyszła z przedziału.
Zaczynało
się już ściemniać. W naszym przedziale panował półmrok. James wyciągnął
drugiego papierosa.
- Wpadłeś w nałóg? – zapytała
Lindsay
- Już dawno. – odpowiedział i mocno
się zaciągnął.
Pociąg
powoli zwalniał. Już tylko gwieździste niebo oświetlało przedział.
- Idealny nastrój na seks, prawda
dziewczynki? – zaśmiał się Potter.
- Dopal tą fajkę i bierz kufer –
wychodzimy. – powiedziałam.
James
jak zwykle wziął kufer i z nieudawaną, w jego przypadku, nonszalancją wyszedł
za nami z wagonu. Po drodze pewnie kilka razy zdążył sobie zmierzwić włosy.
Poprawił zawiązany niedbale krawat i powoli rozejrzał się po ludziach. Kiedy
tylko spojrzał na jakąkolwiek dziewczynę, ta od razu się rumieniła i odwracała
wzrok, na co James reagował równie nonszalanckim, jak wszystko, co robił,
uśmiechem.
- Ot się znalazł! Gryfoński bóg
Hogwartu. – prychnęłam.
- Zazdrościsz? – powiedział głosem,
którego ton specjalnie obniżał, aby wydawać się jeszcze bardziej seksownym, niż
jest.
- Nie, mówię „Gryfoński bóg”, bo cię
lubię, gdybym cię nie lubiła, powiedziałabym, że jesteś albo żigolakiem, albo męską
dziwką.
- Co do tej męskości, to nigdy nic
nie wiadomo… - zaśmiała się Lindsay.
Wielka Sala wyglądała zjawiskowo.
Mimo, że nie po raz pierwszy ją widzę, to nadal robi wrażenie. Sklepienie
wyglądające jak piękne gwieździste niebo. Stoły były ustawione w czterech długich rzędach. Po jednym dla każdego domu.
Z Lindsay usiadłyśmy przy stole Krukonów. Przez całą ceremonię otwarcia
obgadywałyśmy różne, napotkane przez nas wzrokiem osoby. Co chwilę wybuchałyśmy
śmiechem. Spojrzałam na stół Gryfonów i
zobaczyłam, że James i jego jedyny męski przyjaciel Zack, mierzą nas wzrokiem.
W kącikach ich ust widoczne były uśmieszki. Oni też pewnie nie oszczędzali
sobie plotek. W naszym przypadku mogły to być jedynie relacje Jamesa ze
spotkania w pociągu. Zack nie siedział z nami, ponieważ, nikt nie wie jakim
cudem, został prefektem w Gryffindorze. Szkoda, że nie naczelnym, to by było o
wiele ciekawiej.
Zack był bardzo atrakcyjnym
blondynem. Miał powodzenie u dziewczyn, tak samo jak James. Różnili się oni
jednak tym, że James był typem buntownika - ideała, a Zack typem buntownika –
niezdary. Był on rzeczywiście niezdarny, ale przez to sprawiał wrażenie jeszcze
słodszego. Poza tym Zacka charakteryzowały spokój i wrażliwość. Nie był on
bowiem tak porywczy jak James.
Ceremonia przydziału dobiegła końca.
Nie miałam zbyt wielkiej ochoty na tak wczesne udanie się do Wieży Ravenclawu,
więc razem z Lindsay postanowiłam poszwendać się gdzieś po zamku, zabierając ze
sobą Jamesa i Zacka.
- Lepiej się cieszcie, że zabrałem
Mapę Huncwotów mojemu ojcu, inaczej żadnego nocnego wypadu by nie było. –
powiedział James.
- Lunatyk, Glizdogon, Łapa i Rogacz.
Ich życie w Hogwarcie musiało być niesamowite… - powiedziałam rozmarzonym
głosem.
- Kim oni w ogóle są? – zapytała
Lindsay
- Raczej kim byli. Żaden z nich już
nie żyje. – poprawił ją James i uśmiechną się krzywo – Po raz kolejny muszę to
opowiadać… No dobra, byli to tak zwani Huncwoci. Lunatyk, to Remus Lupin,
ojciec Teddy’ego. Zginął w Bitwie o Hogwart. Glizdogon to zdrajca, przez którego
mój dziadek James, czyli Rogacz nie żyje, ale tę historię chyba znasz, a
ojciec chrzestny mojego ojca Syriusz, czyli Łapa został niesprawiedliwie
posądzony o pomoc Voldemortowi w zabiciu moich dziadków.
- No dobra, ale to by sugerowało, że
Łapa i Glizdogon nadal żyją…
- Łapę zabiła jego kuzynka –
Bellatrix Lestrange, ale luz, moja babka ją załatwiła ją w dziewięćdziesiątym ósmym.
- Co?! – zdziwiła się i jednocześnie
zaśmiała Lindsay.
- Tak, zabiła ją, bo ta o mały włos
nie trafiła mojej matki Avadą Kedavrą.
– powiedział i uśmiechnął się do siebie – Co do śmierci Glizdogona, to ojciec
opowiadał, że zabiła go jego ręka, ale już nie pamiętam o co w tym chodziło.
Być może gdybym znał tę historię dokładniej, to wydawałoby mi się to logiczne.
Gwiazdy
oświetlały korytarze w Hogwarcie. Takie chwile uwielbiałam. Powolne spacery,
chłodnymi nocami po cichym Hogwarcie.
- Kurwa! – syknął Zack, który w
tamtym momencie trzymał mapę – Filch na trzeciej!
W
jednej chwili zatrzymaliśmy się i przylgnęliśmy do ściany najmocniej jak
potrafiliśmy. Słyszeliśmy jego coraz głośniejsze kroki. Na twarzy Jamesa było
widoczne podniecenie. Dobrze wiedziałam, że uwielbia takie wpadki. Po prostu
czułam jak adrenalina w jego żyłach przepływa wyostrzając wszystkie jego
zmysły. Odczuwałam dokładnie to samo. Może nie byłam w aż takiej ekstazie, co
James, ale niezmiernie cieszyłam się z takich „niekomfortowych” sytuacji
Filch przechodził tuż przed nami.
Wszyscy wstrzymaliśmy oddechy. Weź tu spójrz, no! Nawet się nie rozglądał. To
nie był już ten sam Filch, co kilka lat temu… Teraz był trochę ślepy i z lekka
przygłuchy. Nie ma co się dziwić. Przeżył już trzy pokolenia w Hogwarcie.
Ciekawe, ile ma lat?
Kiedy Filch opuścił korytarz wszyscy
wybuchliśmy głośnym śmiechem. Adrenalina nam już opadła, robiąc miejsce jeszcze
lepszemu, niż do tej pory humorowi.
- Dobra, dziewczynki. – powiedział
Zack – Pochodziliśmy sobie nocą po Hogwarcie. Było naprawdę przyjemnie, ale na
nas już czas.
- Tak, powinniśmy już iść. Szczerze
mówiąc, to zmęczony jestem… - powiedział James.
- A więc dobranoc. – powiedziałam –
Widzimy się jutro. Z tego, co wiem, to mamy razem Mugolznawstwo.
Odwróciłam
się i zaczęłam iść w stronę Wieży Ravenclawu. Poczułam jak Zack łapie mnie za
ramiona.
- A ty gdzie? – zapytał – Jej
odpuścimy, bo ona ma chłopaka. – popatrzyli na Lindsay i się zaśmiali. Czasem
potrafili być naprawdę wredni. – Ale ty mogłabyś nam dać buzi na dobranoc.
Schylił
się do mnie, przewyższał mnie o dobre piętnaście centymetrów i wystawił
policzek w geście oznaczającym, że właśnie tu mam go całować. Wyboru nie
miałam. Zmusiłby mnie do tego. Następny w kolejce stanął James. Czułam się
trochę dziwnie. Cmoknęłam Jamesa.
- Ee… to dobrej nocy. – powiedziałam
i odwróciłam się.
- Słodkich snów. – powiedzieli James
z Zackiem równocześnie.
Pokręciłam
głową i ruszyłam naprzód ciągnąc za sobą Lindsay.
- Wiesz co – powiedziałam do niej –
To będzie najlepszy rok w Hogwarcie, jaki tylko możesz sobie wyobrazić…
Jest pięknie. Piszesz świetne opowiadania, a dzięki temu ja mam co czytać! Świetny pomysł na zrobienie opowiadania przed Harrym Potterem oraz po nim. Czekam na kolejne rozdziały :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Dziękuję <3 Bardzo miło czytać takie komentarze ;* Niestety przez szkołę nie mam zbyt dużo czasu i nie wyrabiam się z pisaniem kolejnych rozdziałów, ale niebawem coś dodam :3
UsuńW takim razie czekam z niecierpliwością ^•^
UsuńKoffam ^^
OdpowiedzUsuń:33
Usuń