Obudziło
mnie jasne sierpniowe słońce, wpadające przez niezasłonięte okna. Podniosłam
się z mojego łóżka z kolumienkami. Takimi samymi jak w moim pokoju w Hogwarcie.
Wszystko było przygotowane. Ubrania
były ułożone na fotelu, kufer zamknięty, moja sowa – Feenat już w klatce, a różdżka,
jak zawsze pod ręką. Już niedługo zobaczę miejsce, gdzie dorastałam, gdzie
poznałam najcudowniejszych ludzi w moim życiu, gdzie spełniały się moje
marzenia, gdzie przytrafiały się największe przykrości, gdzie byłam zmuszona do
podejmowania decyzji: tych najważniejszych i tych trochę mniej, gdzie wypiłam
pierwszy łyk Ognistej Whiskey, gdzie wypaliłam pierwszego papierosa… Oto mój
Hogwart. Oto mój ostatni rok. Muszę tę szkołę jakoś skończyć. Najlepiej z
wielkim hukiem! Wydaje mi się, że jestem pierwszą Krukonką w historii, która ma
tak niespokojne, w dobrym tego słowa znaczeniu, podejście do życia. Zwykle moi
koledzy z Ravenclawu są skromni, opanowani i praktycznie ciągle rozmawiają o
nauce. Nie potrafię tak! Mam wiele koleżanek w swoim Domu i są naprawdę w
porządku. Da się z nimi porozmawiać, pożartować… Ale ta euforia, chęć zabawy i
nadpobudliwość są Krukonom obce. Na szczęście zawsze są jakieś wyjątki. W tym
przypadku ja.
Nazywam się Mia Turner, ale wszyscy
mówią na mnie Chloe. Mam siedemnaście lat, a w głowie ciągle pusto. Jestem
raczej szczupła, średniego wzrostu. Większość osób mówi, że to dziwne, że
jestem w Ravenclawie i Tiara Przydziału musiała mieć niezłą łamigłówkę, kiedy
mnie przydzielała. To prawda. Złośliwa niczym Ślizgon, w pysk też dać potrafię,
więc Gryffindor, jestem też
metamorfomagiem, a takie wybryki natury często znajdują dla siebie miejsce w
Hufflepuffie. Ostatecznie trafiłam do Ravenclawu, bo Tiara stwierdziła, że jestem
zarozumiałą nudziarą.
Opisywać mój wygląd jest, nie
ukrywajmy, ciężko, ale zazwyczaj mam brązowe włosy prawie do pasa, niebieskie
oczy (ktoś kiedyś powiedział, że są turkusowe), ciemne brwi, nos, uszy, usta –
nie za małe, nie za duże… Taki typowy przeciętniak ze mnie.
Następnym wyjątkiem wśród Krukonów
jest moja przyjaciółka Lindsay White. Blondynka o zielonych oczach. Niska,
chuda, blada tak jak ja. Wygadana, nerwowa i mściwa, ale za to bardzo ambitna.
Przyjaźnie się z nią od pierwszej klasy Hogwartu. Obie jesteśmy niezależne oraz
samowystarczalne. Żadna z nas nigdy nie miała chłopaka. Problem z głowy. I bez tego tak
mamy nawał lekcji, i szlabanów.
Zdążyłam się już ubrać, umyć i
uczesać, zanim do mojego pokoju weszła zaspana mama, aby mnie obudzić. Ona
jeszcze nigdy nie była na czas.
- Chloe, jest dziewiąta wsta – A –
waj. – powiedziała i ziewnęła przeciągle.
Może
i wyglądałyśmy tak samo, ale charakterami się trochę różniłyśmy. Ja punktualna,
ona spóźnialska. Ja pracowita, ona leniwa. Właściwie to miałyśmy też wiele wspólnego. Żyłyśmy chwilą, zawsze pozytywnie nastawione, pełne energii...
- Mamo, już dawno wstałam. –
powiedziałam i rzuciłam w nią poduszką.
- Przez to wczesne wstawanie
nabawisz się jakiegoś choróbska. – powiedziała
- Nie marudź, tylko idź zrób
śniadanie. – zaśmiałam się
- Do – O – braa… - powiedziała i
powlekła się do kuchni.
Zaścielałam
łóżko i zeszłam na śniadanie. Moja mama zasnęła z głową na stole. Jak niby mam
być normalna skoro mam taką matkę? No jak? Mimo wielu wad mojej mamy kochałam
ją jak nikogo innego. Ona też mnie kocha. Jesteśmy ze sobą tak blisko od
śmierci taty. Mimo wielu przykrych przeżyć nigdy nie przestała ją przepełniać
pozytywna energia. Mimo, że nie była zbyt pracowita, to od zawsze chorobliwie
optymistyczna.
Znalazłyśmy się na Peronie 9 i ¾.
Słychać było pierwszy gwizd pociągu.
- No to leć, córcia. – powiedziała
mama ze łzami w oczach, ale mimo to wciąż się uśmiechała – Będę tęsknić.
Pocałowała mnie w czoło. Przytuliłam ją i weszłam do pociągu, aby po raz ostatni odbyć swoją podróż do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz