poniedziałek, 9 lutego 2015

Prolog



Obudziło mnie jasne sierpniowe słońce, wpadające przez niezasłonięte okna. Podniosłam się z mojego łóżka z kolumienkami. Takimi samymi jak w moim pokoju w Hogwarcie.

            Wszystko było przygotowane. Ubrania były ułożone na fotelu, kufer zamknięty, moja sowa – Feenat już w klatce, a różdżka, jak zawsze pod ręką. Już niedługo zobaczę miejsce, gdzie dorastałam, gdzie poznałam najcudowniejszych ludzi w moim życiu, gdzie spełniały się moje marzenia, gdzie przytrafiały się największe przykrości, gdzie byłam zmuszona do podejmowania decyzji: tych najważniejszych i tych trochę mniej, gdzie wypiłam pierwszy łyk Ognistej Whiskey, gdzie wypaliłam pierwszego papierosa… Oto mój Hogwart. Oto mój ostatni rok. Muszę tę szkołę jakoś skończyć. Najlepiej z wielkim hukiem! Wydaje mi się, że jestem pierwszą Krukonką w historii, która ma tak niespokojne, w dobrym tego słowa znaczeniu, podejście do życia. Zwykle moi koledzy z Ravenclawu są skromni, opanowani i praktycznie ciągle rozmawiają o nauce. Nie potrafię tak! Mam wiele koleżanek w swoim Domu i są naprawdę w porządku. Da się z nimi porozmawiać, pożartować… Ale ta euforia, chęć zabawy i nadpobudliwość są Krukonom obce. Na szczęście zawsze są jakieś wyjątki. W tym przypadku ja.
            Nazywam się Mia Turner, ale wszyscy mówią na mnie Chloe. Mam siedemnaście lat, a w głowie ciągle pusto. Jestem raczej szczupła, średniego wzrostu. Większość osób mówi, że to dziwne, że jestem w Ravenclawie i Tiara Przydziału musiała mieć niezłą łamigłówkę, kiedy mnie przydzielała. To prawda. Złośliwa niczym Ślizgon, w pysk też dać potrafię, więc Gryffindor,  jestem też metamorfomagiem, a takie wybryki natury często znajdują dla siebie miejsce w Hufflepuffie. Ostatecznie trafiłam do Ravenclawu, bo Tiara stwierdziła, że jestem zarozumiałą nudziarą.

            Opisywać mój wygląd jest, nie ukrywajmy, ciężko, ale zazwyczaj mam brązowe włosy prawie do pasa, niebieskie oczy (ktoś kiedyś powiedział, że są turkusowe), ciemne brwi, nos, uszy, usta – nie za małe, nie za duże… Taki typowy przeciętniak ze mnie.

            Następnym wyjątkiem wśród Krukonów jest moja przyjaciółka Lindsay White. Blondynka o zielonych oczach. Niska, chuda, blada tak jak ja. Wygadana, nerwowa i mściwa, ale za to bardzo ambitna. Przyjaźnie się z nią od pierwszej klasy Hogwartu. Obie jesteśmy niezależne oraz samowystarczalne. Żadna z nas nigdy nie miała chłopaka. Problem z głowy. I bez tego tak mamy nawał lekcji, i szlabanów.

            Zdążyłam się już ubrać, umyć i uczesać, zanim do mojego pokoju weszła zaspana mama, aby mnie obudzić. Ona jeszcze nigdy nie była na czas.

            - Chloe, jest dziewiąta wsta – A – waj. – powiedziała i ziewnęła przeciągle.

Może i wyglądałyśmy tak samo, ale charakterami się trochę różniłyśmy. Ja punktualna, ona spóźnialska. Ja pracowita, ona leniwa. Właściwie to miałyśmy też wiele wspólnego. Żyłyśmy chwilą, zawsze pozytywnie nastawione, pełne energii...

            - Mamo, już dawno wstałam. – powiedziałam i rzuciłam w nią poduszką.
            - Przez to wczesne wstawanie nabawisz się jakiegoś choróbska. – powiedziała
            - Nie marudź, tylko idź zrób śniadanie. – zaśmiałam się
            - Do – O – braa… - powiedziała i powlekła się do kuchni.

Zaścielałam łóżko i zeszłam na śniadanie. Moja mama zasnęła z głową na stole. Jak niby mam być normalna skoro mam taką matkę? No jak? Mimo wielu wad mojej mamy kochałam ją jak nikogo innego. Ona też mnie kocha. Jesteśmy ze sobą tak blisko od śmierci taty. Mimo wielu przykrych przeżyć nigdy nie przestała ją przepełniać pozytywna energia. Mimo, że nie była zbyt pracowita, to od zawsze chorobliwie optymistyczna.

            Znalazłyśmy się na Peronie 9 i ¾. Słychać było pierwszy gwizd pociągu.

            - No to leć, córcia. – powiedziała mama ze łzami w oczach, ale mimo to wciąż się uśmiechała – Będę tęsknić.

Pocałowała mnie w czoło. Przytuliłam ją i weszłam do pociągu, aby po raz ostatni odbyć swoją podróż do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz