niedziela, 8 marca 2015

Rozdział 3. I za ostatni rok lekkomyślnego traktowania życia!



James czekał na mnie przy posągu jednookiej czarownicy. Kiedy mnie zobaczył, uśmiechnął się i zmierzwił sobie włosy.

            - Gdzie jest Zack? – zapytałam.
            - Organizuje resztę, czyli zaczyna sprowadzać ludzi do Pokoju Życzeń i zabezpiecza go przed niepowołanymi osobami. – odpowiedział – A gdzie Lindsay?
            - Ehh… nie pytaj. – powiedziałam i machnęłam ręką. Poczym wkroczyłam do tunelu. 

James zrobił to samo, ale po kilku krokach zatrzymał się i wyciągnął z wewnętrznej kieszeni peleryny Mapę Huncwotów.

            - Przysięgam uroczyście, że knuję coś niedobrego… - szepnął.

Wnet na pustym kawałku pergaminu zaczęły pojawiać się rysunki korytarzy i schodów oraz nazwiska osób, które się tam znajdowały.

            Szliśmy w ciszy. James co chwilę zerkał na mapę. Jak zawsze wszystko miał pod kontrolą. Nigdy nie pozwalał sobie na potknięcia.

„Pan Idealny” – prychnęłam w myślach. W głębi serca podziwiałam jednak Jamesa za tę jego perfekcyjność.

            Po kilkunastu minutach drogi znaleźliśmy się w piwnicy Miodowego Królestwa. James rzucił na nas Zaklęcie Kameleona, którego nauczył się już pod koniec pierwszej klasy Hogwartu, bo od zawsze ubolewał nad tym, że jego ojciec nie chce mu dać Peleryny Niewidki. Moim zdaniem, powinien się i tak cieszyć, że otrzymał Mapę Huncwotów, która jest niezastąpiona.

            W cukierni nie było tłoczno. Najwięcej pieniędzy właściciele zbijają, kiedy uczniowie opuszczają Hogwart, aby raz na jakiś czas udać się do Hogsmeade. Pod okiem nauczycieli oczywiście. Cóż, niektórzy jednak mają swoje sposoby na wędrówki do magicznej wioski.

            Wyszliśmy na drogę. Kręcili się tu sporadycznie jacyś czarodzieje. Przeszliśmy kawałek i stanęliśmy przed gospodą Pod Świńskim Łbem. James cofnął zaklęcie i pchnął drzwi.

            W gospodzie unosił się nieprzyjemny zapach stęchlizny zmieszany z dymem papierosowym i wydychanym przez tutejszych gości alkoholem. Nie będę kłamać – czułam się tu mniej pewnie niż w Hogwarcie. Nie, żebym się bała. Nie należę do lękliwych. Po prostu nie przepadałam za tym miejscem.

            James podszedł do barmana i poprosił o pięćdziesiąt butelek Ognistej Whiskey. Oczy wyszły mi z orbit ze zdziwienia. Taka sama mina zagościła na twarzy barmana. James chyba lekko przesadził. Pięćdziesiąt butelek! Normalni ludzie piją tyle przez kilkanaście lat. Co prawda James nie będzie pił tego sam, ale liczba i tak jest dla mnie wręcz niebotyczna!

            Barman po krótkiej chwili bez słowa odszedł na zaplecze, aby przynieść to, co zamówił James. W normalnej gospodzie nikt nam by nie sprzedał alkoholu i to jeszcze w takiej ilości, ale ruch tutaj był nieduży ze względu na przychodzących czasami dziwnych typów.

            Do Hogwartu wróciliśmy szybko, ponieważ James ciągle pośpieszał mnie mówiąc, że już na pewno wszyscy się świetnie bawią. Ja jednak wątpiłam, żeby o osiemnastej wieczorem, ktoś zdążył się należycie rozkręcić.

            Obok Pokoju Życzeń kręcił się Zack. Był w wyśmienitym nastroju. Uśmiechał się do siebie i coś nucił. Kiedy nas zobaczył uśmiechnął się jeszcze szerzej.

            - Nareszcie. Ile kupiliście? – zapytał ochoczo.
            - Pięćdziesiąt. – odpowiedział James i też się uśmiechnął.
            - Mam nadzieję, że wystarczy… - powiedział z niepokojem w głosie Zack.

Pokręciłam głową, na co on się zaśmiał i pociągnął za rękę. Weszliśmy do Pokoju Życzeń. Musiałam przyznać, że Zack jest specjalistą od możliwości tego niesamowitego pomieszczenia. Pokój był przestronny. Pełno tu było stołów, krzeseł i kanap. Największy stół był zaopatrzony w pięknie wyglądające i zapewne równie dobrze smakujące dania. Było tu kilka cichych zakątków, specjalnie na poufne rozmowy. Wszędzie była cudowna czerwona poświata, a mgła, którą  pewnie Zack wyczarował dawała efekt jak z nocnych klubów, które pojawiły się ostatnimi czasy na Pokątnej i Śmiertelnym Nokturnie.

            Na jednej z kanap zobaczyłam Lindsay gorąco obściskującą się z wyjątkowo dzisiaj nieprzykładanym Malfoy’em, który pozwolił sobie na więcej niż obejmowanie Lindsay w talii. Widząc moje zażenowanie Zack skierował się na odległą od nich kanapę i pociągnął mnie za sobą. Po raz drugi dzisiaj objął mnie ramieniem. Ja nie protestowałam. Siedzieliśmy tak przez chwilę, poczym Zack zmęczony milczeniem, zapytał:

            - To jak ci się podoba? Może być?
            - No coś ty! Jest genialnie! Oby więcej imprez z w takich wnętrzach.

Zaśmiał się i wstał, mówiąc, że idzie po coś do picia. Zgadywać nie trzeba było, że wróci z dwoma szklankami Ognistej.

            - To za co wypijemy? – zapytał wręczając mi zimną od lodu szklankę.
            - Za młodość! Za ostatni rok lekkomyślnego traktowania życia!
            - I za to, żebyś nie zaszła w ciążę!
            - Czy ty coś mi sugerujesz?
            - Ja? – zdziwił się – Nigdy w życiu! Ale… wypadki chodzą po ludziach…

Siedzieliśmy tak i żartowaliśmy. Wydawało mi się, że nic nie zepsuje tego wieczoru. Myliłam się. Na środek parkietu wkroczyły Holly Bennett i Erin Scott. Poczułam się jakby ktoś oblał mnie lodowatą wodą. Mój entuzjazm prysł jak bańka mydlana. W jednej chwili zapragnęłam wyjść z imprezy jak najszybciej. Już nawet wstawałam z kanapy, ale Zack złapał mnie za rękę i wyszeptał do ucha:

            - Nie pozwól tym zdzirom zepsuć sobie tej nocy…
            - Jak je widzę, to mnie mdli. – powiedziałam i próbowałam się wyrwać z uścisku Zacka, ale był silniejszy.
            - Mnie też, ale nic ci przecież nie robią – mówił.
            - Robią.
            - Co?
            - Są – powiedziałam z goryczą.

I wyrwałam się z objęć Zacka. Może nie byłabym taka zdenerwowana, ale po alkoholu moje zmysły i wrażenia wyostrzyły się. Zaczęłam biec w stronę wyjścia, przepychając się przez tłum. Byłam już przy drzwiach, ale Zack mnie zatrzymał i przyciągnął do siebie.

            - Nigdzie nie idziesz – szeptał, zdyszany po biegu.
            - Zrobię, co zechcę – syknęłam.
            - Nie bądź śmieszna. Nie uwierzę ci, jeśli powiesz, że zrezygnujesz z imprezy przez jakieś dwie lafiryndy.

Nie było to pytanie, toteż na odpowiedź nie czekał. Przerzucił mnie sobie przez plecy, pomimo moich protestów. Przeszedł przez parkiet i zaczął iść zupełnie nieoświetloną jego częścią. Nie wiedziałam czego się spodziewać po Zacku. Niby słodki i niewinny, ale ja wiem, że potrafi być bardziej nieprzewidywalny niż James.

            Zatrzymał się i postawił mnie na podłodze. Wyczarowałam kilka kul światła, aby cokolwiek widzieć. Miejsce, w którym byliśmy stanowiło część naszej speluny, ale było ciche i nikt oprócz Zacka chyba nie wiedział o jego istnieniu. W dodatku tymczasowym…

            Zack wskazał na kanapę, informując mnie, że mam na niej usiąść. Sam usadowił się koło mnie i zaczął podśpiewywać jakąś piosenkę. Najwyraźniej nie miał zamiaru mi wytłumaczyć, po co mnie tu przyniósł. Po kilkunastu minutach wreszcie zauważył, że nie mam humoru. I tak jest całkiem domyślny jak na faceta.

            - Co mam zrobić, żeby ci wrócił humor? – zapytał z dziecięcą bezsilnością w głosie – Nie ma tu Erin, ani Holly. Czegóż jeszcze do szczęścia potrzeba? 

Boże, co za durne pytania. Kobiet się NIE PYTA! Dlaczego mężczyźni zawsze idą na łatwiznę?

            - Rozebrać się – powiedziałam ironicznie.
            - Może innym razem, Kochaniutka. – powiedział i zmierzwił sobie włosy, uśmiechając się do siebie.
            - Może nie będzie drugiej takiej okazji…
            - Myślę, że będzie takich jeszcze wiele. Mamy z Jamesem zamiar robić takie imprezy kiedy tylko się da.
            - Ambitny plan – powiedziałam kończąc temat.

Nie miałam siły rozmawiać o imprezach. Byłam zmęczona i jedyne czego chciałam, to pójść spać. Właściwie, to sama siebie nie poznawałam. Denerwował mnie fakt, że to początek roku, a ja mam tyle energii co Filch.

            Podniosłam się z kanapy i zaczęłam kierować się w stronę parkietu. Zack szedł za mną w ciszy. Na imprezie nadal był tłum ludzi. Przy barze siedział James, a chyba z tuzin dziewczyn uwiesiło się na nim i wpatrywało jak w obrazek. Pokręciłam głową. Wzięłam Zacka za rękę i zaciągnęłam na środek parkietu. Moja energia i humor nagle wróciły. Nie wiem ile tańczyłam z Zackiem, ale wiem, że kiedy skończyliśmy z ponad dwustu osób zostało dziesięć.

            - Dobra koniec balangi! Do jutra! – krzyknął Zack, który też już miał najprawdopodobniej dość i chciał iść spać.

Wyszliśmy we trójkę z Pokoju Życzeń – Lindsay poszła już wcześniej ze Scorpiusem. Szliśmy w ciszy nieoświetlonymi korytarzami Hogwartu, gdy nagle usłyszeliśmy szybko zbliżające się czyjeś kroki. Znieruchomieliśmy. Chciałam rzucić na nas Zaklęcie Kameleona, ale nie zdążyłam. Stanęła przed nami Virginia Gray. Jej zimne, szare oczy były tak przenikliwe, że po plecach przebiegały ciarki.

            - Czyli urządziliście sobie nocny spacerek, tak?! – syknęła, a jej głos dzwonił mi w uszach.
            - Tak, pani profesor. – powiedział Zack – Jednakże w celach edukacyjnych.

 Jego wargi drgnęły, mimo tego, że z całych sił próbował powstrzymać śmiech.

            - Nie bądź śmieszny, Parker! – prychnęła – Macie u mnie szlaban! Wszyscy troje!
            - Nie ma sprawy – odpowiedział jej Zack, a James, nic nie mówiąc, opierał się o ścianę. Patrzył na Gray z politowaniem.
            - Wszyscy troje, ale każdy oddzielnie – uśmiechnęła się złośliwie.
            - Potter – Izba Pamięci, Parker – Filch, a ty moja kochana… Nie ładnie tak włóczyć się w chłopcami po nocy. To źle o tobie świadczy. Zakazany Las.

Wszyscy troje jęknęliśmy, a ona napawając się tego dźwiękiem, oświadczyła:
            - To jeszcze nie koniec. Potter – od szóstej rano, do czternastej. Parker – od czternastej, do dwudziestej drugiej. Turner – od dwudziestej drugiej, do szóstej rano. Noc z soboty na niedzielę. Pytania?

Szlak mnie trafiał na tę babę! Mam spędzić noc w Zakazanym Lesie. Do tego najprawdopodobniej sama. Cudownie!

            - A i owszem, pani profesor. – powiedziałam i uśmiechnęłam się – Co pani robi o tak późnej porze na korytarzu?
            - Pewnie wraca od Filcha. – powiedział Zack, a wszyscy troje wybuchliśmy nieopanowanym śmiechem.
            - Minus pięćdziesiąt punktów dla Gryffindoru! – krzyknęła, ale ani Zacka, ani Jamesa to nie obchodziło. Szliśmy po korytarzu, zataczając się ze śmiechu.

            To był chyba najbardziej udany pierwszy dzień roku szkolnego jaki miałam…

5 komentarzy:

  1. Świetne. Te opowiadanie różni się od ,,Huncwotów" tym, że piszesz je z większym luzem. Oczywiście oba są równie wspaniałe, ale każde ma inny styl, każde trzeba osobno oceniać.

    /Rose

    OdpowiedzUsuń
  2. Kurczę no! Nie mogę rozgryźć kto będzie "księciem" naszej głównej bohaterki, ale wolność słowa posiadam, w związku z czym, korzystam, wygłaszając wszem i wobec, że podejrzewam ją o stopniowe niezdecydowanie i pewne niejasności, w przyszłości.
    Zack sprawił, że wolę to opowiadanie, od tego, w którym biorą udział huncwoci. To podejrzane w jaki sposób jedna postać potrafiła mnie przekonać do opowiadania. Dla porównania, James wydaje mi się mdły i bezbarwny, ale kto wie? Może przyjdzie mi kiedyś zmienić zdanie. ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięki za szczerą opinię :* ^^

    OdpowiedzUsuń
  4. Dawaj dalej bo jestem ciekawa

    😀😀

    OdpowiedzUsuń